BOGUMIŁ KOLMASIAK
Gdy Bartosz Arłukowicz był jeszcze kandydatem na przewodniczącego SDPL i miał wyjść z partii Marka Borowskiego napisałem tekst "Intencje Arłukowicza" w którym krytycznie odniosłem się do opuszczenia Socjaldemokracji Polskiej przez szczecińskiego lekarza i społecznika. Działo się w to w momencie gdy budował się blok centrolewicowy skupiający SDPL, Demokratów.pl i Zielonych 2004, a SLD zamykało się na nowe środowiska. Wtedy nic nie wskazywało na to, że dwa lata później na lewej stronie sceny politycznej będzie pozamiatane,Demokraci.pl pójdą do kancelarii prezydenta a SDPL straci koło parlamentarne.
Arłukowicz nie opuścił Socjaldemokracji Polskiej samemu, wraz z nim do klubu "Lewica" wstąpili posłowie, którzy później mieli zasilić szeregi Unii Pracy (której deklarację członkowską Arłukowicz miał złożyć po kampanii do Parlamentu Europejskiego). Dziś Unia Pracy idzie w kierunku utraty podmiotowości i pełnego scalenia z SLD. Stosunkowo słabe struktury tej ostatniej partii, utrata budżetu i brak samodzielnych działań, każą położyć na dawnej formacji Ryszarda Bugaja i Karola Modzelewskiego krzyżyk.
Arłukowicz wyrobił sobie opinię
solidnego śledczego w Komisji Śledczej ds. afery hazardowej. Ramię w ramię z Beatą Kempą i Zbigniewem Wassermannem obnażał nieścisłości w zeznaniach polityków Platformy Obywatelskiej (w tym samego premiera Donalda Tuska i późniejszego marszałka Sejmu - Grzegorza Schetyny). Jeździł po Polsce i próbował budować ruch społeczny w oparciu o tzw. "Kluby Lewicy" - pomysł umarł śmiercią naturalną. Jednocześnie coraz częściej brylował w mediach będąc - nie ma co ukrywać - prawdziwym skarbem lewicy. Z pozycji eksperta wypowiadał się na tematy związane z służbą zdrowia i polityką społeczną. Potrafił pochwalić swoich politycznych przeciwników (w tym Jarosława Kaczyńskiego). Krytykował plastikowy wizerunek
Platformy Obywatelskiej nie mogąc doszukać się treści w jej działaniu.
Dlaczego więc Arłukowicz wykonał krok do przodu? SLD odmówiło mu możliwości startowania z Szczecina (gdzie jedynką miał być Grzegorz Napieralski), proponując mu jedynkę w Gdyni. Nie chciał zapisać się do partii, a pomysły wykreowania Arłukowicza na przewodniczącego UP stały się niebyłe, gdy partia ta zaczęła po 18 latach działalności dążyć do samolikwidacji. Ponadto z SLD wypychano konsekwencje frakcje nieprzychylne sposobowi zarządzania partią przez Grzegorza Napieralskiego - Ryszard Kalisz został wykluczony ze ścisłego kierownictwa partii, a Wojciech Olejniczak utracił wszelkie wpływy po dwóch kiepskich wynikach w wyborach w Warszawie (do Europarlamentu i na prezydenta miasta).
To wszystko zbiegło się z propozycją objęcia stanowiska sekretarza stanu ds. wykluczenia społecznego złożoną Arłukowiczowi przez Donalda Tusk, który po odejściu Palikota potrzebuje jak powietrza lewego skrzydła partii, mówiącego do wyborców o progresywnym światopoglądzie (do których trafiają hasła dotyczące liberalnej ustawy o in vitro, związków partnerskich, ekologii czy sprzeciwu wobec ograniczania wolności internetu). Ponadto PO musi odpiąć łatkę neoliberalnej i antyspołecznej partii, która reprezentuje szemrane interesy. Wiarygodność Arłukowicza jako obrońcy najsłabszych może to częściowo zmienić.
Część politologów mówi o rodzącej się frakcji Arłukowicza w Platformie. Rzeczywiście Małgorzata Kidawa-Błońska czy Iwona Katarasińska-Śledzińska kilka razy przejawiały lewicą wraźliwość w niektórych tematach. Jednak to było za mało, aby na trwałe przyciągnąć socjaldemokratycznego wyborcę.
Przejmowanie polityków innych partii do praktyka stara jak świat. Leszek Miller zaprosił do rządu Katarzynę Piekarską z Unii Wolności i powołał ją na funkcję wiceministra pracy. Dziś była posłanka UW i SLD to jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy lewicy. Platforma Obywatelka po swoich pierwszych wyborach parlamentarnych wchłonęła polityków Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Jeden z nich, Jan Rokita, jako śledczy z komisji ds. zbadania afery Rywina wywindował notowania partii na pierwsze miejsce w sondażach, drugi - Bronisław Komorowski, jest dziś prezydentem. Przed wyborami w 2007 roku listy PO wsparli populani bezpartyjni politycy pełniący funkcje z rekomendacji PIS: Radosław Sikorski, Bogdan Borusewicz i Antoni Mężydło. Samoobrona przyciągała prawicowego Ryszarda Czarneckiego i lewicowego Andrzeja Aumillera.
Stronnictwo Demokratyczne wchłonęło całe koło poselskie Demokratów.pl. Przykłady spektakularnych transferów można mnożyć - przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi czeka nas
jeszcze niejeden.
Później jednak może być trudniej. PO chce podpisywał z kandydatami na posłów zobowiązania do tego, że w przypadku odejścia lub wykluczenia z partii złożą mandat pod groźbą restrykcji finansowych. Przypomina to żywo słynne weksle Samoobrony. Takie działanie (zwłaszcza w świetle tego, że PO była beneficjentem licznych transferów) jest hipokryzją i uderza w demokrację, a także wolność mandatu poselskiego. Przybliża nas do sytuacji w której rola posła zostanie sprowadzona w jeszcze większym stopniu niż obecnie do maszynki do głosowania.